Dr Małgorzata Gałązka-Sobotka
Dyrektor Instytutu Zarządzania w Ochronie Zdrowia Uczelni Łazarskiego
W społeczeństwie pokutuje przekonanie, że choroby układu sercowo-naczyniowego są domeną mężczyzn i to właśnie przypadki ich zachorowań najczęściej obrazują skalę problemu w Polsce. Nic dziwnego, zawierają bowiem wszystko, co składa się na obraz tragicznej historii: stosunkowo młody wiek, wykluczenie z rynku pracy, a wreszcie – dramatyczny zgon, często w przypadkowych okolicznościach. W konsekwencji kobiety same zapominają, że również mogą stać się ofiarami choroby kardiologicznej.
Tymczasem najnowsze wydanie “Atlasu demograficznego” Głównego Urzędu Statystycznego wskazuje na wyniki dokładnie odwrotne – w roku 2015 współczynnik zgonów w wyniku schorzeń układu krążenia jest wyższy dla kobiet niż dla mężczyzn. To podtrzymanie tendencji, która po raz pierwszy została zobrazowana w roku 2000. Wśród przyczyn niepodzielnie króluje miażdżyca, następnie choroba niedokrwienna serca, kolejne są schorzenia naczyń mózgowych, a ostatnie – nadciśnienie, na które może cierpieć niemal co trzecia Polka.
Problemy z krążeniem u kobiet zaczynają się jednak nawet dziesięć lat później niż u mężczyzn. Za taki stan rzeczy odpowiedzialny jest nagły spadek estrogenu właściwy menopauzie, który wcześniej chronił organizm przed powstawaniem stanów zapalnych i miażdżycą. Z przekwitaniem często wiąże się również wzrost wagi – aż 61 proc. kobiet po pięćdziesiątce przekracza prawidłową liczbę kilogramów, a tym samym zwiększa prawdopodobieństwo chorób i zdarzeń kardiologicznych. Charakterystyczne dla tego czasu zwolnienie dotychczasowego tempa życia i częsty brak aktywności fizycznej to kolejne czynniki ryzyka, obok których oczywiście dopisać należy palenie papierosów i nieprawidłową dietę. W walce o zdrowe życie najniebezpieczniejszy może się jednak okazać… charakter.
– Nasz wzorzec kulturowy predestynuje to, w jaki sposób i jak często kobiety myślą o swoim zdrowiu. Ten swoisty patriarchat powoduje, że najważniejszy okazuje się dobrostan rodziny, podczas gdy własny znajduje się na “szarym końcu”. U dzieci czy męża kobiety dostrzegą już pierwsze symptomy choroby, którym zaradzą samodzielnie lub z pomocą lekarza. Inaczej jest w ich własnym przypadku – nawet kiedy oznaki są niepokojące, panie potrafią długo lekceważyć problem. Czasem bywa za późno – mówi dr Małgorzata Gałązka-Sobotka, Dyrektor Instytutu Zarządzania w Ochronie Zdrowia Uczelni Łazarskiego.
Wspomniane dziesięć lat różnicy często przyczynia się również do faktu, że kobiety chorują ciężej, rehabilitacja trwa dłużej, a same ryzyko zgonu bywa wyższe. Dodatkowa dekada to bowiem ryzyko wystąpienia większej liczby chorób współistniejących, takich jak np. cukrzyca, które mogą utrudniać efektywne leczenie lub wręcz potęgować konsekwencje. Specjaliści zwracają również uwagę na to, że kobiety częściej porzucają rozpoczętą terapię, tłumacząc to niemożnością pogodzenia jej z natłokiem codziennych obowiązków.
– Choć możemy mówić o chorobach właściwych lub częstszych u danej płci, dzielenie ich na te “kobiece” i “męskie” często bywa przeciwskuteczne i owocuje rezygnacją z profilaktyki. W końcu na raka sutka umierają również mężczyźni, a nowotwory płuc dotyczą także pań. Najważniejsza pozostaje więc edukacja i kształtowanie postaw prozdrowotnych już u małych dzieci, które nauczą się dbać o zdrowie swoje i innych – dodaje dr Gałązka-Sobotka.
Kontynuując myśl naszej ekspertki, można więc zaryzykować stwierdzenie, że choć faktycznie możemy rozróżniać objawy, choroby i leczenie ze względu na płeć, podstawowym lekiem okazuje się pamięć – kobiet o sobie samych.
Artykuł powstał z okazji 22. Sympozjum Sekcji Rehabilitacji Kardiologicznej i Fizjologii Wysiłku Polskiego Towarzystwa Kardiologicznego w Jachrance.